Patrząc na Michaela Kiwanuke z gitarą na szyi, widzimy songwritera, wpatrującego się prosto w duszę i komponującego melodie łączące neofolk, blues, jazz czy artrock. Jego drugi album "Love & Hate" otwiera prawie dziesięciominutowy kawałek w stylu Pink Floyd zatytułowany "Cold Little Heart". W większości recenzji podkreślano,że to niezwykle odważny krok, wymagający dużej pewności siebie. Ale dla Kiwanuki najważniejsze są po prostu szczerość przekazu i refleksja. Daleko mu do mainstreamu.
Jest soulowym piosenkarzem z ambicjami, ale jednocześnie stał się czarodziejem prezentującym historie o zwykłych ludziach w trudnych czasach, przedstawia osobiste wątpliwości, a także strach przed brakiem miłości i tolerancji. "Ja nie walczę, ale mam coś na myśli, to sprawia mi smutek, to doprowadza mnie do szału" - śpiewa w jednym z utworów Kiwanuka.
Urodził się w północnej części Londynu, w rodzinie imigrantów z Ugandy. Już w szkole budził zainteresowanie, wszędzie zabierał ze sobą gitarę i wyrażał fascynację twórczością Boba Dylana, Nirvany czy Jimiego Hendrixa. Na imprezach zamiast bawić się z rówieśnikami przy popularnym R&B, grał na gitarze "Tears in Heaven" Erica Claptona. Dopiero później odkrył Marvina Gaye, Billa Withersa, Otisa Reddinga i The Temptations.
Jego debiutancki krążek "Home Again" szybko dostał się na szczyty brytyjskich list przebojów, by następnie zostać nominowanym do prestiżowej Mercury Prize. Ogromną fanką jego twórczości jest Adele, która w 2011 roku zaprosiła Michaela do wspólnej trasy koncertowej po Europie.
Podczas nagrywania drugiego albumu "Love & Hate", wspólnie z amerykańskim producentem Dangerem Mousem (The Black Keys, Gorillaz, Beck), nie brakowało artystycznych i osobistych trudności. Niezależnie od tego otrzymaliśmy wydawnictwo, które w większości zestawień podsumowujących rok 2016, wymieniane było jako album roku. Nie bez przyczyny - doskonale wyprodukowany krążek zachwyca na każdej płaszczyźnie - wokalnej, brzmieniowej i lirycznej.